Każdy chyba wie, że lepiej go mieć, niż w sytuacji kryzysowej obudzić się z ręką w przysłowiowym „nocniku”. Wiele sytuacji w życiu każdego z nas niejednokrotnie pokazywało, że bez opcji B – może dojść do prawdziwej katastrofy. Niektórzy uważają, że wolą iść na żywioł i ryzykować, inni popadają w histerię bez ułożenia w głowie planu alternatywnego. Bo najczęściej gdy go nie ma, to wszystko lubi iść w przeciwnym kierunku, niż to sobie zaplanowaliśmy. Też tak macie?
Czemu dziś akurat o tym? I dlaczego akurat tu poruszamy taką kwestię?
W naszej pracy spotykamy się bardzo często z takim podejściem, że BHP to:
- zło ostateczne
- strata czasu
- niepotrzebne koszty dla firmy
- wieczna sterta papierów do podpisywania
- niezrozumiałe treści
- nudne szkolenia
- straszenie, groźby i rozkazy
A MY tego absolutnie nie chcemy!!! My po prostu postrzegamy rzeczywistość troszeczkę inaczej, jesteśmy Waszymi Aniołami, którzy dbają o to,byście cali i zdrowi wracali do swoich domów i rodzin. Czy coś w tym złego? Wiecie jakie to dziwne uczucie, gdy musisz zmuszać kogoś do troski o jego własne życie? Wiem – to chore, ale taka jest nasza praca, w której trzeba się umieć odnaleźć.
Dlaczego tak mocno naciskamy na szkolenia? Po co one w ogóle są?
To jest właśnie nasz plan awaryjny! Ludzie mają to do siebie, że jeśli nie mają wyrobionych nawyków, wyuczonych reakcji, dobrych praktyk, tow sytuacjach zagrożenia życia, wkrada się chaos. A potem już nic nie ma…
Przytoczę Wam taki oto przykład:
Miałam okazję pracować kiedyś w jednej z największych firma świecie (poza granicami polski). Przez wiele lat wdrażane miałam, jak mantrę, odpowiednie standardy, zachowania, reakcje. Ktoś powie – małpi gaj! A jednak nie – życie było o wiele mniej stresujące. Wszystko było jasno i klarownie określone, a także przypisane do odpowiednich pracowników.
W tejże firmie „nagminnie” odbywały się szkolenia z Pierwszej Pomocy oraz ewakuacji. Do znudzenia powtarzaliśmy regułki, które mogłabym przez sen recytować. Nawet dziś po wielu latach potrafiłabym wskazać wszystkie wyjścia ewakuacyjne i całe procedury, według których pracowałam.Miałam tego po dziurki w nosie… Wszystkie te czynności wykonywałam jak robot, z zamkniętymi oczami i bez zastanowienia.
Wyprowadzałam ludzi w określone miejsca zbiórki, po czym skrupulatnie ich zliczałam. Do czasu przyjazdu straży pożarnej wszystko było już ogarnięte, włącznie z podaniem miejsca potencjalnego pożaru. Połowę roboty mieli już za sobą.
Po powrocie do kraju podjęłam pracę w firmie o tym samym profilu działalności, jednak dużo mniejszej strukturalnie. Na początku zdziwił mnie fakt, iż mimo tego, że firma funkcjonowała już na rynku od kilkunastu lat, to jeszcze nigdy tego typu szkolenia nie miały tu racji bytu. Pytam dlaczego? Odp. – przecież nigdy nie było takiej potrzeby!
Hmmm… Czy rozumiecie to tak jak ja? Czy to oznacza, że jak nam się firma spali, to wtedy uznamy za stosowne szkolić się z ewakuacji czy praktycznego użycia gaśnic? No ja to tak odebrałam. I powiem Wam więcej – takich przypadków jest cała masa! Zobaczcie jak to u nas wygląda – dopóki niema zagrożenia to uznajemy, że jesteśmy bezpieczni i nic nam nie grozi. Rewelacja! A przecież nawet dzieci w szkołach uczymy bezpieczeństwa i profilaktyki, by nie mieć potem wyrzutów sumienia, że nie zadziałaliśmy zapobiegawczo. Dlaczego sami tak na to nie patrzymy…
W końcu, po wielu naciskach, szkolenie się odbyło. Co prawda planowane, więc wszyscy w pełnej gotowości czekali na określony sygnał, w postaci syren ostrzegawczych. Taka forma zabiera nam pewien element zaskoczenia, który niezaprzeczalnie wywołuje wzrost adrenaliny, odrobinę paniki i trochę chaosu, ale jak na pierwszy raz, myślę sobie – dobre i to.
Udając się do miejsca zbiórki obserwowałam zachowania ludzi z jakimi się dotąd nie spotkałam. Niektórzy potraktowali to jako dobrą zabawę. Z uśmiechem na ustach, spacerkiem udali się do pobliskiej Żabki, zamiast na miejsce zbiórki. Inni czekali w autach bo było przecież za zimno. Byli tacy, co wcale nie wyszli, bo nagle wyskoczyła na cito jakaś ważna sprawa i trzeba było wysłać maila. Generalnie czułam się jak w cyrku, a na widok strażaków z minami poirytowania wiedziałam, że dobrze nie jest. Czas przekroczyliśmy wielokrotnie, mielibyśmy ofiary (kilka na własne życzenie), nikt nie potrafił doliczyć się stanu faktycznego ocalałych. Patrzyłam na tych „dorosłych”, którzy zachowywali się jak dzieci w przedszkolu (nie ujmując tym maluchom, bo szkolenia z I pomocy zaczynamy już w tym wieku i te dzieciaczki są przynajmniej zainteresowane).
Wtedy po raz pierwszy odczułam, jak wielką wartością było dla mnie nabycie owego doświadczenia. Świadomość, że mogę i umiem uratować siebie i jeszcze kogoś, jest najważniejsza. W sytuacji pożaru jak i udzielania I Pomocy, czas gra ogromną rolę – tu nie ma miejsca na zastanawianie się. Jeśli nie wyrobimy w sobie tych nawyków wcześniej, to po nas. A możemy to zrobić tylko za pomocą szkoleń.
Dlatego przemyśl dziś – czy TY masz swój plan awaryjny. Czy w razie sytuacji kryzysowej umiałbyś odpowiednio zareagować? Czy w Twojej firmie takie praktyki mają miejsce?